"W świecie szkockiej whisky
single malt znawcy tematu wyróżniają pewien niewielki obszarowo region, któremu
należą się słowa uznania, choćby za zdolność przetrwania - szczególnie czasów,
kiedy to jedynie koniuszki palców odpowiadały za kurczowe trzymanie się przy
powierzchni rynkowej wydolności. Mowa o Campbeltown, któremu wciąż nie można
odmówić wizerunku regionu produkcji whisky obdarzonego swoją własną,
niezmienioną od lat tożsamością. Campbeltown, to miasto zamieszkiwane przez
twórców wody życia, którzy wzloty i upadki destylarnianych fortun widzieli bez
mała równie często, co prądy wody, zasilające znajdujące się na półwyspie
Kintyre jezioro o znajomo brzmiącej nazwie Campbeltown. Szczerze mówiąc, przez
większy okres minionego wieku, można tam było zanotować więcej upadków niż
wzlotów. Jednak destylatorzy z Campbeltown nie powiedzieli jeszcze swojego
ostatniego słowa.
Zmienność losu
Mimo tego,
że dziś w Campbeltown czynne są zaledwie trzy destylarnie, destylacja whisky miała
tu miejsce w aż 35 rozmieszczonych okolicznie manufakturach. O jednej z nich
pierwsze pisemne wzmianki wspominały już w roku 1591. Historycznie półwysep
Kintyre cieszył się wątpliwą sławą regionu, w którym intensywnie uprawiano
nielegalną destylację. Oczywiście i tu w końcu obowiązek legalizacji
działalności destylacyjnej wszedł śmiało w życie. Sprzyjało temu zjawisko
rozrastania się miejskiego krajobrazu industrialnego chłonącego whisky, jak
gąbka. Mam tu na myśli szczególnie zachodnią część Szkocji, gdzie rynek jawił
się gotowym na przyjęcie whisky z Campbeltown, szczególnie w obliczu
skracającego dystans transportu morskiego.
W 1885 roku
pisarz Alfred Barnard, pracując nad swoją książką „Whisky Distilleries of the
United Kingdom”, przybył z wizytą do Campbeltown. Zdołał odwiedzić tam w sumie
ponad 21 destylarni, co skłoniło go do określenia Campbeltown „Miastem Whisky”.
Wśród destylarni, które odwiedził wówczas Barnard, znalazły się takie, jak
Springbank (którego początki sięgają 1828 roku) oraz Glen Scotia (założona w
1832 roku). Obie te destylarnie powstały w czasach swoistego boomu na budowanie
nowych destylarni, który stał się w sumie źródłem aż 24 całkowicie nowych
inwestycji, jakie powstały na terenie Campbeltown w latach 1823-1835.
Wkrótce
potem, jak to często bywa w destylacyjnym biznesie, boom został zastąpiony
szeregiem bankructw, co już w 1925 roku skutkowało pozostaniem przy życiu
ledwie 12 destylarni. Jednak to nie był koniec destylacyjnego krachu w tym
regionie. Dziesięć lat później, w 1935 roku, na horyzoncie wciąż destylujących
zakładów pozostały tylko dwa wspomniane wyżej – Springbank i Glen Scotia,
którym i tak nie były obce okresy studzenia alembików.
Podsumowując
ten bieg zdarzeń można by powiedzieć, że Campbeltown w pewnym sensie stało się
ofiarą własnego sukcesu. W obliczu dużego popytu (szczególnie ze strony
kompanii zajmujących się produkcją blended whisky) część tamtejszych destylarni
zaczęła produkować gorszej jakości destylaty, zbyt szybko destylowane i niezbyt
dokładnie oczyszczone. Na domiar złego destylaty te pakowano do beczek,
oględnie mówiąc, nienajwyższej jakości. W efekcie do charakterystycznej
torfowej whisky z Campbeltown coraz powszechniej przyklejała się etykietka
trunku o kiepskiej reputacji. Nierzadko notowano wręcz zwroty zamówionych
destylatów, określanych przez niezadowolonych odbiorców mianem „śmierdzącej
ryby”.
Kolejnym
gwoździem do trumny dla tamtejszej whisky jawiła się narodowa prohibicja w
Stanach Zjednoczonych (1919-1933). Trzeba przyznać, że eksport whisky z
Campbeltown do USA do tego czasu miał się naprawdę nieźle, a brak zamówień zza
oceanu mocno nadszarpnął budżetami destylarnianych spółek. To jednak nie był
jeszcze koniec ich kłopotów. Dodatkowym czynnikiem uśmiercającym whisky-biznes
w Campbeltown okazało się zamknięcie w 1923 roku lokalnej kopalni węgla
Drumlemble. To oznaczało dla destylatorów koniec dostępu do stosunkowo taniego
paliwa.
Jednak,
pomimo tych wszystkich opisanych przeze mnie kłopotów, prawdopodobnie
najbardziej niszczącym tutejszy whisky-biznes ciosem okazało się przekierowanie
swych preferencji przez kompanie blendingowe w stronę nieco bardziej
wyrafinowanych i mniej intensywnych w palecie destylatów ze Speyside. W efekcie
niedawne jeszcze „miasto whisky” stawało się ledwie wyczuwalnym duchem swej
idącej w niepamięć świetności. I tylko nad Sprongbankiem i Glen Scotią snuła
się z przerwami smuga dymu ogłaszająca, że jeszcze nie wszystkie destylarnie z
Campbeltown umarły......."
Choć moim tematem przewodnim na łamach miesięcznika Rynki Alkoholowe jest american whiskey (na czele z bourbonem, rzecz jasna), to od czasu do czasu pokuszę się o napisanie tekstu dotyczącego whisky z innych rejonów świata. Tym razem, czyli w lutowym numerze RA, znajdziecie artykuł poświęcony szkockiej whisky single malt z regionu Campbeltown. Wyżej zamieszczam jedynie fragment tego artykułu, jak zawsze do przeczytania całości zapraszając Was już na łamy wspomnianego pisma.
Miłej lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz