niedziela, 29 marca 2015

DEFICYT BECZEK - KOSZMARNY SEN PRODUCENTÓW WHISKY CZY REALNY PROBLEM?

„Zgodnie z prawem szkocka whisky musi dojrzewać w beczce przez okres minimum 3 lat. Szkoccy destylatorzy leżakują swoje whisky nie w nowych, ale w używanych beczkach. Okazuje się, że ponad 90% takich whisky leżakowanych jest w beczkach, w których wcześniej dojrzewała bourbon whiskey. Zrozumiałym jest zatem fakt, że jakikolwiek problem z nowymi beczkami w amerykańskim whisky-biznesie prędzej czy później może odbić się czkawką w adekwatnym biznesie na szkockich wyspach. Czy zatem ostatnie doniesienia, jakoby rzeczywiście zaistniał w USA jakiś problem z zaopatrzeniem destylarni w beczki, są realnie uzasadnione? A jeśli tak, to czy wpływ na to ma wyczerpywanie się zapasów drewna w intensywnie eksploatowanych i wycinanych lasach dębowych? Czy może chodzi o coś zupełnie  innego…
Gwoli wstępu
            W majowym numerze Rynków Alkoholowych poruszałem temat pewnej gry, jaką w ubiegłym roku podjęli między sobą dwaj najwięksi producenci Tennessee Whiskey („George kontra Jack – czyli konflikt z Johnniem w tle”) – Diageo (właściciel Casacade Distillery, w której powstaje whisky George Dickel) oraz Brown-Forman (właściciel wszystkim znanej Jack Daniel Distillery). Z grubsza chodziło o to, że Diageo chciał część swoich destylatów z Cascade leżakować w beczkach nie nowych, ale używanych. Na ten pomysł ostro zareagował Brown-Forman twierdząc, że jest to myśl z gruntu deprecjonująca ideę i uznaną jakość Tennessee whiskey. Obu graczy ostatecznie pogodziła legislatura stanu Tennessee, uchwalając prawo ściśle warunkujące najważniejsze parametry produkcji Tennessee whiskey. Uregulowany został tam również punkt dotyczący leżakowania takich whiskey, ostatecznie nakazując producentom (którzy chcą swój produkt nazwać Tennessee Whiskey) leżakować ją w nowych, wypalanych od środka dębowych beczkach (na wzór Bourbon Whiskey).
            Jednym z argumentów, jakie dla swojego pomysłu podnosił koncern Diageo, był „deficyt beczek” na rynku bednarskim. Argument ten okazuje się nie całkiem bez pokrycia. Faktem jest, że wiele małych destylarni nie tylko w Tennessee (a jest ich w USA dzisiaj ponad 200, z czego około połowa destyluje właśnie whiskey) ma poważny kłopot z zaopatrzeniem się w nowe beczki dla swoich destylatów. Przypomnę, że wynika to z odpowiedniego prawa federalnego, które stanowi, że bourbon whiskey, rye whiskey czy wheat whiskey (w rozumieniu amerykańskim) muszą być leżakowane w nowych, wypalanych od środka dębowych beczkach. Czy zatem deficyt beczek jest rzeczywiście realny i może stanowić w krótkiej perspektywie problem dla amerykańskich destylatorów (a w dłuższej  - również dla ich kolegów ze Szkocji)? A jeśli tak, to skąd się bierze i jak długo potrwa?
Drwal pilnie poszukiwany!
            W amerykańskim whiskey-biznesie, gdzie nowa beczka stanowi wymóg formalny, rzeczywiście może ona stać się obecnie towarem deficytowym. Na ten stan wpływa w sumie wiele czynników. Może to być duża ilość destylarni czy ogromny obecnie (i wciąż  rozrastający się) światowy popyt na whisky. Oba te czynniki mogą współgrać też np. z wyczerpywaniem się zasobów drewna dębowego w lasach wskutek intensywnej wycinki.
Jednak spośród wszystkich możliwych czynników jeden zdaje się być tym realnym i najważniejszym, a dla wielu również zaskakującym. Nie chodzi otóż o popyt na whisky czy o zły stan lasów dębowych. Nie chodzi nawet o produkcyjną niewydolność firm bednarskich, produkujących beczki. Chodzi tak naprawdę o drwali i firmy zajmujące się profesjonalną wycinką i transportem drewna do tartaków (no i oczywiście do interesujących nas tu firm bednarskich). Na tym rynku zapanował obecnie swoisty zator (taki logjam).
„Obszar gospodarki, odpowiedzialny za wyrąb drzew i produkcję drewna, sukcesywnie się rozwija, jednak czyni to bardzo powoli” – mówi Brad Boswell, szef Independent Stave Company (największej firmy bednarskiej w USA) – „Dzieje się tak z powodu stale rosnącego popytu na tarcicę i wyroby bednarskie. Pierwsza myśl, jaka wypełnia głowy ludzi słyszących o deficycie beczek jest taka, że prawdopodobnie wycięliśmy już większość lasów, prowadząc tym do deficytu samych dębów, ale nie w tym rzecz. Ilość amerykańskich białych dębów, nadających się do wycinki, stale wzrasta z roku na rok. – mówi dalej Boswell – „Mamy do dyspozycji naprawdę dostateczną ilość drzew. Biały dąb jest wciąż wzrastającym i stale odnawianym surowcem.” Boswell podkreśla, że firmy bednarskie stanowią z gruntu rolniczą gałąź przemysłu, wybitnie uzależnioną z tego tytułu od pogody. Ta z kolei, w kluczowym dla wycinki drewna w 2013 roku, była szczególnie niesprzyjająca. Boswell twierdzi, że przemysł bednarski wciąż dysponuje olbrzymimi możliwościami produkcji nowych beczek, zatem nie w tym tkwi problem.
Niezbędna podróż w czasie
            Niezależnie od różnych kontekstów, przykładanych do palety przyczyn deficytu nowych beczek na rynku American Whiskey, jedna wydaje się pierwotna i niezależna od pozostałych – to wymóg formalny, jaki amerykańskie prawo stawia producentom whiskey, w tym głównie bourbon whiskey. By to zrozumieć, cofniemy się nieco w czasie.
Bourbon jest gatunkiem whiskey, po raz pierwszy uregulowanym w prawie 30 czerwca 1906 roku. Stanowiły go zapisy tzw. Pure Food & Drug Act. Kolejne doprecyzowanie definicji bourbon whiskey nastąpiło 3 lata później, 27 grudnia 1909 roku w wyniku tzw. Taft Decision. W efekcie wspomnianych ruchów legislacyjnych dojrzewanie tzw. straight whiskey stało się obowiązkowym aspektem jej produkcji. O nowej beczce w tym względzie póki co jednak mowy nie było. Mimo to wśród amerykańskich destylatorów znaleźli się tacy, którzy wierzyli w to, że nie używana beczka, a nowa powinna być standardem. Wśród nich był Edmund H. Taylor – prawdziwy innowator i znawca tematu. Twierdził on otóż, że nowa beczka stanowi istotny element produkcji wysokiej jakości bourbon whiskey.
Po zniesieniu narodowej prohibicji (1920-1933) w USA nastąpił prawdziwy boom produkcji alkoholu (w tym głównie whiskey). Wobec ogromnego popytu normą (i jedynym ekonomicznym wyjściem dla wielu) było leżakowanie destylatów w beczkach używanych (czytaj: tańszych). W tym czasie użycie beczek nowych stanowiło istotną mniejszość. Wielu poważnych destylatorów taki trend zaczynał stanowczo niepokoić. Podobne niepokoje (choć z innych względów) odczuwali też bednarze i pracownicy przemysłu leśnego. Podzielali oni w całej rozciągłości opinie destylatorów o potrzebie ochrony wysokiej jakości straight whiskey (jak też i własnych miejsc pracy). Koalicyjne lobby doprowadziło w końcu do stosownych zmian w prawie. Zgodnie z jego nowymi zapisami każda whiskey, wyprodukowana po 1 lipca 1936 roku, która pretenduje do miana straight whiskey, musi leżakować przez okres minimum 2 lat w nowych, wypalanych od środka dębowych naczyniach (tu: beczkach). Powyższe prawo odnośnie straight whiskey obowiązuje niezmiennie do dziś....”
            To tylko fragment mojego najnowszego artykułu, poświęconego w całości problemowi deficytu beczek na rynku whisky. Zapraszam do lektury całości, którą znajdziecie w najnowszym, marcowym wydaniu miesięcznika Rynki Alkoholowe

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz