„Zgodnie z prawem szkocka whisky musi dojrzewać w beczce przez okres
minimum 3 lat. Szkoccy destylatorzy leżakują swoje whisky nie w nowych, ale w
używanych beczkach. Okazuje się, że ponad 90% takich whisky leżakowanych jest w
beczkach, w których wcześniej dojrzewała bourbon whiskey. Zrozumiałym jest
zatem fakt, że jakikolwiek problem z nowymi beczkami w amerykańskim
whisky-biznesie prędzej czy później może odbić się czkawką w adekwatnym
biznesie na szkockich wyspach. Czy zatem ostatnie doniesienia, jakoby rzeczywiście
zaistniał w USA jakiś problem z zaopatrzeniem destylarni w beczki, są realnie
uzasadnione? A jeśli tak, to czy wpływ na to ma wyczerpywanie się zapasów
drewna w intensywnie eksploatowanych i wycinanych lasach dębowych? Czy może
chodzi o coś zupełnie innego…
Gwoli wstępu
W majowym numerze Rynków
Alkoholowych poruszałem temat pewnej gry, jaką w ubiegłym roku podjęli między
sobą dwaj najwięksi producenci Tennessee Whiskey („George kontra Jack – czyli
konflikt z Johnniem w tle”) – Diageo (właściciel Casacade Distillery, w której
powstaje whisky George Dickel) oraz Brown-Forman (właściciel wszystkim znanej
Jack Daniel Distillery). Z grubsza chodziło o to, że Diageo chciał część swoich
destylatów z Cascade leżakować w beczkach nie nowych, ale używanych. Na ten
pomysł ostro zareagował Brown-Forman twierdząc, że jest to myśl z gruntu
deprecjonująca ideę i uznaną jakość Tennessee whiskey. Obu graczy ostatecznie
pogodziła legislatura stanu Tennessee, uchwalając prawo ściśle warunkujące
najważniejsze parametry produkcji Tennessee whiskey. Uregulowany został tam
również punkt dotyczący leżakowania takich whiskey, ostatecznie nakazując
producentom (którzy chcą swój produkt nazwać Tennessee Whiskey) leżakować ją w
nowych, wypalanych od środka dębowych beczkach (na wzór Bourbon Whiskey).
Jednym z argumentów, jakie dla
swojego pomysłu podnosił koncern Diageo, był „deficyt beczek” na rynku
bednarskim. Argument ten okazuje się nie całkiem bez pokrycia. Faktem jest, że
wiele małych destylarni nie tylko w Tennessee (a jest ich w USA dzisiaj ponad
200, z czego około połowa destyluje właśnie whiskey) ma poważny kłopot z
zaopatrzeniem się w nowe beczki dla swoich destylatów. Przypomnę, że wynika to
z odpowiedniego prawa federalnego, które stanowi, że bourbon whiskey, rye
whiskey czy wheat whiskey (w rozumieniu amerykańskim) muszą być leżakowane w
nowych, wypalanych od środka dębowych beczkach. Czy zatem deficyt beczek jest
rzeczywiście realny i może stanowić w krótkiej perspektywie problem dla
amerykańskich destylatorów (a w dłuższej
- również dla ich kolegów ze Szkocji)? A jeśli tak, to skąd się bierze i
jak długo potrwa?
Drwal pilnie poszukiwany!
W amerykańskim whiskey-biznesie,
gdzie nowa beczka stanowi wymóg formalny, rzeczywiście może ona stać się obecnie
towarem deficytowym. Na ten stan wpływa w sumie wiele czynników. Może to być duża
ilość destylarni czy ogromny obecnie (i wciąż rozrastający się) światowy popyt na whisky. Oba
te czynniki mogą współgrać też np. z wyczerpywaniem się zasobów drewna dębowego
w lasach wskutek intensywnej wycinki.
Jednak spośród
wszystkich możliwych czynników jeden zdaje się być tym realnym i najważniejszym,
a dla wielu również zaskakującym. Nie chodzi otóż o popyt na whisky czy o zły
stan lasów dębowych. Nie chodzi nawet o produkcyjną niewydolność firm
bednarskich, produkujących beczki. Chodzi tak naprawdę o drwali i firmy
zajmujące się profesjonalną wycinką i transportem drewna do tartaków (no i
oczywiście do interesujących nas tu firm bednarskich). Na tym rynku zapanował obecnie
swoisty zator (taki logjam).
„Obszar gospodarki,
odpowiedzialny za wyrąb drzew i produkcję drewna, sukcesywnie się rozwija,
jednak czyni to bardzo powoli” – mówi Brad Boswell, szef Independent Stave
Company (największej firmy bednarskiej w USA) – „Dzieje się tak z powodu stale
rosnącego popytu na tarcicę i wyroby bednarskie. Pierwsza myśl, jaka wypełnia
głowy ludzi słyszących o deficycie beczek jest taka, że prawdopodobnie wycięliśmy
już większość lasów, prowadząc tym do deficytu samych dębów, ale nie w tym
rzecz. Ilość amerykańskich białych dębów, nadających się do wycinki, stale
wzrasta z roku na rok. – mówi dalej Boswell – „Mamy do dyspozycji naprawdę
dostateczną ilość drzew. Biały dąb jest wciąż wzrastającym i stale odnawianym
surowcem.” Boswell podkreśla, że firmy bednarskie stanowią z gruntu rolniczą gałąź
przemysłu, wybitnie uzależnioną z tego tytułu od pogody. Ta z kolei, w
kluczowym dla wycinki drewna w 2013 roku, była szczególnie niesprzyjająca.
Boswell twierdzi, że przemysł bednarski wciąż dysponuje olbrzymimi
możliwościami produkcji nowych beczek, zatem nie w tym tkwi problem.
Niezbędna podróż w czasie
Niezależnie od różnych kontekstów,
przykładanych do palety przyczyn deficytu nowych beczek na rynku American
Whiskey, jedna wydaje się pierwotna i niezależna od pozostałych – to wymóg
formalny, jaki amerykańskie prawo stawia producentom whiskey, w tym głównie
bourbon whiskey. By to zrozumieć, cofniemy się nieco w czasie.
Bourbon jest gatunkiem
whiskey, po raz pierwszy uregulowanym w prawie 30 czerwca 1906 roku. Stanowiły
go zapisy tzw. Pure Food & Drug Act. Kolejne doprecyzowanie definicji
bourbon whiskey nastąpiło 3 lata później, 27 grudnia 1909 roku w wyniku tzw. Taft
Decision. W efekcie wspomnianych ruchów legislacyjnych dojrzewanie tzw.
straight whiskey stało się obowiązkowym aspektem jej produkcji. O nowej beczce
w tym względzie póki co jednak mowy nie było. Mimo to wśród amerykańskich
destylatorów znaleźli się tacy, którzy wierzyli w to, że nie używana beczka, a
nowa powinna być standardem. Wśród nich był Edmund H. Taylor – prawdziwy
innowator i znawca tematu. Twierdził on otóż, że nowa beczka stanowi istotny
element produkcji wysokiej jakości bourbon whiskey.
Po zniesieniu narodowej prohibicji
(1920-1933) w USA nastąpił prawdziwy boom produkcji alkoholu (w tym głównie
whiskey). Wobec ogromnego popytu normą (i jedynym ekonomicznym wyjściem dla
wielu) było leżakowanie destylatów w beczkach używanych (czytaj: tańszych). W
tym czasie użycie beczek nowych stanowiło istotną mniejszość. Wielu poważnych
destylatorów taki trend zaczynał stanowczo niepokoić. Podobne niepokoje (choć z
innych względów) odczuwali też bednarze i pracownicy przemysłu leśnego.
Podzielali oni w całej rozciągłości opinie destylatorów o potrzebie ochrony
wysokiej jakości straight whiskey (jak też i własnych miejsc pracy). Koalicyjne
lobby doprowadziło w końcu do stosownych zmian w prawie. Zgodnie z jego nowymi
zapisami każda whiskey, wyprodukowana po 1 lipca 1936 roku, która pretenduje do
miana straight whiskey, musi leżakować przez okres minimum 2 lat w nowych,
wypalanych od środka dębowych naczyniach (tu: beczkach). Powyższe prawo
odnośnie straight whiskey obowiązuje niezmiennie do dziś....”
To tylko fragment mojego najnowszego artykułu, poświęconego w całości problemowi deficytu beczek na rynku whisky. Zapraszam do lektury całości, którą znajdziecie w najnowszym, marcowym wydaniu miesięcznika Rynki Alkoholowe.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz