niedziela, 26 stycznia 2014

FENOMEN VAN WINKLE - CZYLI PANDEMIA NOWEJ CHOROBY

„Jest taka bourbon whiskey, która przyprawia fanów tego gatunku alkoholu o drżenie rąk i kołatanie serca, śni im się po nocach, spokoju i spełnienia zaś nie daje nawet, jeśli pojawi się na jawie – wręcz przeciwnie – wszelkie opisane objawy właśnie wówczas się nasilają. O dziwo nie jest to whiskey z rodzaju tych absolutnie unikatowych, od dawna nieprodukowanych w od dawna już nieczynnej destylarni. Nic z tych rzeczy. Jej butelki pojawiają się wciąż i to regularnie dwa razy w roku. Można więc powiedzieć, że nasilenie się objawów wspomnianej wyżej nerwicy ma charakter sezonowy (na wiosnę i jesień), choć sama choroba ma stanowczo charakter przewlekły i zdaje się ostatnimi czasy tylko przybierać na mocy. Czy jest na nią jakieś lekarstwo? Otóż jest i paradoksalnie stanowi ono jednocześnie jej przyczynę. To gama bourbonowych specyfików wlanych do szklanych butelek z obowiązkowym logo VAN WINKLE.
Za czym kolejka ta stoi…
            Żeby zrozumieć skalę epidemii (a raczej pandemii – a to ze względu na globalny rozmiar zjawiska), postaram się przybliżyć sytuację, jaka miała miejsce 20 listopada 2013 roku (czyli całkiem niedawno) w lokalnym sklepie Party Mart na terenie niewielkiego miasteczka Brownsboro w USA. Jego właściciel, niejaki Jerry Rogers, otrzymuje od swojego hurtownika dwa razy do roku (w kwietniu i listopadzie) partię whiskey oznaczonych logo Van Winkle. Dostawa zazwyczaj jest stosunkowo niewielka, zresztą stosownie do codziennej skali sprzedaży w tym sklepie. Jerry dostaje zatem jednorazowo (i tylko tak) nie więcej niż 40 butelek z całej kolekcji. Do niej zalicza się wówczas: trzy butelki bourbona Pappy Van Winkles Family Reserve w wersji 23YO oraz tyle samo butelek w wersji 20YO i kilka flaszek Van Winkle Family Reserve Rye 13YO. Kolekcję dopełnia gama nieco młodszych wersji bourbonów Van Winkle w ilości nieprzekraczającej nigdy liczby jednocyfrowej każda. Są to: Pappy Van Winkles Family Reserve 15YO, Van Winkle Special Reserve 12YO oraz najmłodszy z kolekcji Old Rip Van Winkle 10YO.
            Jak wspomina Jerry, w kwietniu ubiegłego roku, na wieść o planowanej dostawie skrzynek z whiskey Van Winkle, do jego sklepu przybyło ponad 300 klientów – oczywiście wszyscy z objawami choroby, zwanej roboczo „vanwinklozą”. Dalszy opis zdarzeń, jakie miały miejsce w sklepie pana Rogersa, spokojnie można przyrównać do obrazu „Bitwa pod Grunwaldem” pędzla Jana Matejki. Jako, że obraz raczej jest powszechnie znany, reszty, drogi czytelniku, domyślisz się sam. Ja zaś od razu przejdę do sytuacji z listopada ubiegłego roku. Pan Rogers, bogatszy o doświadczenia z kwietnia, a w obliczu jeszcze większej rzeszy pacjentów chorych na vanwinklozę (przybyło ich otóż na raz ponad 600) zamyślił plan prosty i skuteczny zarazem. Wybawieniem miała okazać się loteria. Każdy klient sklepu losował kartkę z numerem (czyli kupon). Takie same kartki z numerami wylądowały następnie w szklanym słoju (czyli maszynie losującej). Następnie Jerry Rogers (tu w nieodzownej roli sierotki) ogłaszał, którego Van Winkla z dostawy właśnie przeznacza na sprzedaż, po czym losował kupon z numerem. Właściciel numeru mógł wówczas we w miarę cywilizowany sposób ową flaszkę nabyć. Oczywiście wielu klientów odeszło z kwitkiem (czyli swoim kuponem), niewielu zaś kupiło wymarzoną butelkę, tak dla siebie, jak i na sprzedaż. Ten akapit pozwolę sobie zakończyć w tym miejscu, by zostawić go trochę na rzeczową analizę opisanego wyżej zjawiska.
Słynna familia – czyli rys historyczny
            Przyczyna współczesnego fenomenu whiskey Van Winkle jawi się wraz z pojawieniem się na bourbonowej scenie XIX-wiecznej Ameryki seniora dynastii, Juliana Proctora Van Winkle, zwanego potocznie „Pappym”. Pappy urodził się w 1874 roku w Danville w stanie Kentucky. Swoją karierę w amerykańskim whiskey-biznesie zaczynał, jako salesman w firmie William Larue Weller & Sons. Firma ta zajmowała się skupowaniem bourbon whiskey od destylarni (które w tamtych latach nie posiadały własnych marek ani nie zajmowały się sprzedażą detaliczną) oraz kupażowała je według własnej receptury i sprzedawała pod własnymi markami lub czyniła to dla właścicieli innych marek. Pappy okazał się znakomitym fachowcem nie tylko w dziedzinie produkcji whiskey, ale też doskonale rozumiał prawidła, rządzące szeroko pojętym whiskey-biznesem. To pozwoliło mu, wraz ze wspólnikiem Alexem Farnsleyem, wykupić ostatecznie udziały w firmie Wellerów.
            Whiskey od W. L. Weller & Sons cieszyły się znakomitą reputacją. Paletę firmy zdominowały w pewnym momencie pszeniczne bourbony z destylarni należącej do Arthura Ph. Stitzela (w recepturze których do kukurydzy i słodu jęczmiennego dodaje się pszenicę zamiast zwyczajowego żyta). Nie umknęło to uwadze Pappy’ego, który po zniesieniu narodowej prohibicji postanowił fizycznie połączyć produkcyjne moce destylarni Stitzela z siłą marketingu firmy Weller. Tak oto w 1933 powstała najsłynniejsza i do dziś najbardziej prestiżowa destylarnia bourbon whiskey – The Stitzel-Weller Distillery, prawdziwe arcydzieło starego Van Winkla. Do najbardziej znanych marek tej destylarni należały takie wheated bourbony, jak Old Weller, Cabin Still, Yellowstone czy wreszcie okręt flagowy destylarni – Old Fitzgerald.
            Po śmierci Juliana Proctora „Pappy” Van Winkle w 1965 roku stery przejął jego syn Julian P. Van Winkle II. Niestety wraz z jego rządami rozpoczyna się powolny upadek potęgi kultowej destylarni……”
Dalszą część artykułu, poświęconego zjawiskowemu pożądaniu whiskey Van Winkle, znajdziecie (jak zawsze) w najnowszym, styczniowym wydaniu miesięcznika branżowego Rynki Alkoholowe. Serdecznie zapraszam do lektury.

8 komentarzy:

  1. Że też Jerry Rogers chciał się bawić z kuponami... Przydałby mu się poradnik "biznes po polsku" - śrubować cenę i patrzeć, ilu osobników z kolejki odpada.
    A tak poważniej - to strasznie puchnie ta bańka z whisky, i co gorsza, chyba nie zamierza pękać w najbliższym czasie...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Niestety masz rację - bańka puchnie i nie widać tego końca. Pamiętam, jak jeszcze dwa lata temu mogłem kupić ciekawe pozycje bourbonowe za rozsądne pieniądze. Dziś te same lub podobne flaszki kosztują 3 razy tyle. I nie mówię już tu tylko o aukcjach. "Normalne" sklepy, widząc, co się dzieje, zaczęły szaleć z cenami - jakby biznes miał trwać tylko chwilę, a jutro miał być koniec świata. Po prostu bezpardonowo wykorzystują sytuację i żonglują cenami do woli, jak chcą.
      Żeby dziś znaleźć ciekawą flaszkę za przyzwoitą cenę, trzeba się nieźle naszukać i to bez żadnej gwarancji powodzenia.
      Whiskey z Antique Collection (od Buffalo Trace) na pierwotnym rynku w USA kosztują ok. 70-80$. Po przepłynięciu oceanu i dotarciu do Europy (wciąż na rynku poniekąd pierwotnym) kosztują już ponad dwa razy tyle, a nierzadko i więcej. Stagg Jr (młodsza wersja George T. Stagga) kosztuje w USA 50$, w Anglii (nadal w sklepie, który importuje z USA) już ponad 2,5 raza więcej!
      Sprzedawcy whisky napychają sobie portfele bez skrupułów, co nie przeszłoby jeszcze dwa-trzy lata temu. Wówczas mogłem kupić sobie dowolną butelkę Van Winkla w angielskim sklepie z alkoholem - dziś sklep ten sprzedaje Van Winkle "pod ladą" (czyli nie wystawia ich w ogóle do oferty sprzedażowej, tylko wysyła do indywidualnych klientów - których, kompletnie nie wiadomo, jak selekcjonuje). Potem te flaszki lądują na aukcji i kupowane są już trzy-cztery razy drożej.
      Pozostaje nadzieja, że obłęd (tak sprzedawców, jak i kupujących) w końcu minie lub choć wyhamuje. A wszystkim tym, którym obłęd jako taki jest obcy, pozostaje polowanie na "okazje", których coraz mniej...

      Usuń
  2. Obłęd się nie skończy, bo choćby 99% pijących zrezygnowało z zakupu whisky, to zostanie ten 1%... a przyjemność polega przecież na degustowaniu coraz to nowych rzeczy, a nie piciu tego samego. Więc chyba jesteśmy skazani na rosnące w szalonym tempie ceny, nawet tych zwyczajnych wersji, że o tych "kolekcjonerskich" już nie wspomnę.

    OdpowiedzUsuń
  3. Właśnie padł nowy rekord cenowy za bourbona Van Winkle z aktualnej oferty producenta - Pappy Van Winkle's Family Reserve 23YO został sprzedany za ponad 1300 euro na aukcji w Niemczech. Wygląda na to, że końca szaleństwa "vanwinklozy" nie widać (tym bardziej cieszę się, że mam tę flaszkę w mojej kolekcji :)

    OdpowiedzUsuń
  4. 1300 ojro toż to już rzeźnia. Niestety amerykańskie trunki nawet i w polskich realiach są "nadwyceniane". Dotyczy to np. flaszek z Buffalo Trace. Jestem ciekawy jak wygląda sprzedaż butelki, która jest w Polsce droższa o 3-4 razy niż w USA.
    pozdrawiam,
    Olek K.
    p.s. Jak będziesz miał chwilkę odpisz Tomku mi na maila.

    OdpowiedzUsuń
  5. No i tak oto podstępnie skłoniłem cię do wpisania się na moim blogu - bardzo się cieszę i mam nadzieję, że wybaczysz mi ten mały fortel.
    Rzeczywiście ceny wielu american whiskey w Polsce są mocno zawyżone. Niestety nasz kraj nie jest tu wyjątkiem. Wygląda na to, że właściciele sklepów też czytają artykuły, przeglądają oferty konkurencji czy zaglądają na aukcje. Rynek whisky przeżywa prawdziwy renesans, co niestety odbija się na cenach. Jeszcze kilka lat temu spokojnie czyniłem sobie zakupy po w miarę "normalnych" cenach w kilku sklepach zagranicznych. Dziś zmuszony jestem przeszukiwać internet w poszukiwaniu okazji cenowych, których jest coraz mniej.
    Jeszcze w miarę przyzwoity jest rynek niemiecki, choć większość ich sklepów nie jest zainteresowana wysyłką poza Niemcy.
    Wracając do twojego maila - cieszę się, że WT Rare Breed okazał się dobrym zakupem - to znakomita whiskey za jeszcze rozsądne pieniądze.
    Widzę też, że twoja lista "zaliczonych" bourbonów jest całkiem spora. Jeśli mam radzić w przypadku Elmera T. Lee - to dość młoda i gładka whiskey o zbożowych akcentach smakowych. Trudno mi powiedzieć czy przypadnie ci do gustu. Osobiście polecam w to miejsce Blantonsa w wersji co najmniej Original (pomiń Special Reserve). Receptura ta sama, ale inne dojrzewanie i destylat pochodzi tu z jednej beczki (single barrel). Potem skusiłbym się na Knob Creeka - 9 lat w beczce i solidne 100 proof w butelce, no i za rozsądne pieniądze.
    Co do W. L. Wellera z Antique Collection - przez Jima Murraya uchodzi permanentnie za jedną z najlepszych whisky świata (to oczywiście kwestia gustu). Jednak na pewno jest to jeden z najdroższych obecnie produkowanych bourbonów (no i trudny do namierzenia). Trzeba szykować co najmniej ok. 1000 zł i mieć szczęście - niestety.
    Co do Jeffersons - w wersji Reserve wart swojej ceny - ok. 15 lat w beczce i naprawdę przyjemna paleta.
    Z samplami u mnie będzie gorzej. Na co dzień pijam bardzo nieliczne marki. Okres poszukiwań mam w pewnym sensie już za sobą, więc większość moich eksperymentów organoleptycznych przyczyniła się do opróżnienia butelek. Zaś pozostała część mojej kolekcji póki co jest nieodkorkowana. Ale obiecuję, że jak otworzę coś "stosownego", to dam znać.
    Pozdrawiam i mam nadzieję, że to nie był ostatni twój wpis na tym blogu. Będzie mi bardzo miło /Tomek

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki za odpowiedź. Fortel;) Jestem zainteresowany każdym samplem niekoniecznie arcydrogimi bourbonami, ja jak zauważyłeś ciągle poszukuję. Blantonsa kupuję zatem. pozdrówka i wielkie dzięki,
    Olek

    OdpowiedzUsuń
  7. Blantons - według mnie jeden z bourbonów charakteryzujących się najbardziej elegancką w odbiorze paletą. Doskonały balans. Wierzę, że znów nie będziesz żałował. Napisz, jakie wrażenia miałeś po skosztowaniu, jestem ciekaw.
    Pozdrawiam /Tomek

    OdpowiedzUsuń