„Destylacja jest ważnym, ale nie jednym elementem produkcji whisky –
kiedy więc jakaś destylarnia przestaje pracować, to wcale nie znaczy, że jej
whisky przestaje tym samym istnieć. Gdy jakiś teatr zawiesza działalność, zwany
jest wówczas „dark theater”. Kiedy zamykana jest jakaś destylarnia, z reguły
określana jest mianem „silent distillery”, a whisky z niej pochodzącą mianem
„lost whisky”. Na ile „lost whiskies”są naprawdę utracone i czy warto w nie
inwestować?
Przerwy w pracy destylarni whisky w zasadzie nie są niczym nadzwyczajnym
(pomijam tu świadomie przestoje sezonowe czy konserwacyjne). Z reguły związane
są one z nadprodukcją destylatów i/lub złych trendów na rynku, powodujących
znaczący spadek popytu. Wiele destylarni po nadejściu lepszych czasów wznawiało
produkcję. Nie brakowało jednakże w historii szkockiej sztuki destylacyjnej i
takich manufaktur, które kryzysów nie przetrwały i już nigdy nie wyprodukowały
ani kropli whisky. Część z nich znalazła wówczas dla siebie alternatywne
zajęcie. Za przykład niech tu posłuży destylarnia St. Magdalene - której część
budynków oferuje apartamenty dla gości, czy destylarnia Millburn – na terenie
której znajdziemy dziś lokale gastronomiczne. Inne, jak Glen Mohr czy Glen
Albyn, przestały jednak istnieć na dobre. Choć nie funkcjonują, to jednak nie
oznacza, że zostały zapomniane.
Tak to już jest z whisky-biznesem,
że nawet, jeśli destylarnie przestają egzystować, to jeszcze długo po nich
istnieją ich produkty. Wystarczy prześledzić listy whisky oferowanych na różnych
aukcjach, by to zrozumieć. Whisky z nieistniejących destylarni (tzw. „lost
whisky”) oferowane w internecie, to z reguły spirytusy pochodzące z manufaktur
zamkniętych w ciągu ostatnich 30 lat. Są one dość licznie reprezentowane na
rynku, mimo że zapasy beczek w magazynach leżakowych danej destylarni prawdopodobnie
są bez mała (jeśli nie całkowicie) puste. Manufaktury te padły ofiarą masowego
wręcz zamykania destylarni, jakie miało miejsce w Szkocji w latach 80-tych
ubiegłego wieku. Wówczas to sama Distillers Company Ltd. zamknęła 21 destylarni
single malt i to w krótkim czasie między 1983, a 1985 rokiem. Na liście
zamykanych wówczas destylarni odnaleźć można takie nazwy, jak Banff, Brora,
Port Ellen, Glenlochy czy Dallas Dhu. Kryzys nie oszczędził również destylarni
Caperdonich, Lochside czy Rosebank.
Którą, kiedy i dlaczego? – czyli okiem znawców
Na rynku nie brak egzemplarzy lost whisky,
których cena utrzymuje się jeszcze w granicach przyzwoitości. Zawdzięczać to
można między innymi ofertom pochodzącym od niezależnych firm butelkujących, jak
Cadenhead, Signatory czy Gordon & McPhail. Trzeba jednak przyznać, że
whisky pochodzące z nieistniejących dziś destylarni osiągają nieraz bardzo
wysokie ceny. Sytuacja ta dotyczy whisky szczególnie cenionych przez koneserów,
jak Port Ellen czy Brora, choć za szczególnie ekskluzywne uchodzą obecnie także
marki Kinclaith i Ben Wyvis. Jak twierdzi Arthur Motley, właściciel jednego ze
sklepów alkoholowych w Edynburgu, wielu klientów interesuje się maltami z
Kinclaith czy Ben Wyvis, mimo że ich oferta jest mocno ograniczona, a ceny
osiągają naprawdę znaczne rozmiary. Wynika to zapewne z faktu, iż destylarnie
te były stosunkowo małe i produkowały ograniczoną ilość destylatów
(przeznaczanych głównie do blendingu). Co ciekawe, w ocenie ekspertów
niejednokrotnie whisky z tych destylarni nie osiągają najlepszych not. Należy
jednak przypuszczać, że to nie paleta aromatyczno-smakowa tych whisky
przyczynia się do ich wysokich cen zbytu…
Wygląda więc na to, że whisky
pochodzące z zamkniętych destylarni, choć są drogie, nie zawsze są produktami
najwyższej jakości. Nawet, jeśli są po prostu dobre, to w zestawieniu z ceną
bywają najczęściej przeszacowane. Trzeba zatem ostrożnie podchodzić do zakupu lost
whisky, gdyż część z nich prawdopodobnie zupełnie nie zasługuje na łzy tęsknoty
ze strony konsumentów (no może poza niemierzalnymi walorami sentymentalnymi czy
kolekcjonerskimi).
Jedno jest pewne – jeśli odnajdziemy
butelkę whisky starszą niż ćwierć wieku, nie można bezwzględnie oczekiwać, że
będzie ona zgodna z ogólnie przyjętym dla danej destylarni profilem smakowym.
Nawet tak uznanej w świecie whisky z Port Ellen - jak podkreśla Fred Laing (z
firmy Douglas Laing & Co.Ltd., dla którego właśnie ta whisky stanowi jedną
z najlepiej sprzedających się lost whiskies) – każdego roku jedna lub dwie
beczki są na tyle niezadowalające, że kończą, jako składnik blenda King of
Scots. Jak dodaje Laing, nie można wprost założyć, że każdy malt z uznanej
przez ekspertów zamkniętej destylarni będzie wart zakupu, ponieważ jakość
finalnego produktu zależy od wielu czynników, w tym od beczki, do jakiej wzorcowy
z założenia destylat ostatecznie trafił. Taki pogląd na sprawę potwierdza
również Arthur Motley. Mówi on, że wiele „utraconych whisky” butelkowanych jest
przez niezależne firmy w wersji z pojedynczej beczki (single cask), co wpływa
na ich zróżnicowaną jakość. „Dochodziło nawet do tego” – mówi Motley – „że
pozbywaliśmy się części beczek ze względu na zdecydowanie kiepską jakość ich
zawartości.” Według Motleya szczególnie interesujące malty z niefuncjonujących
już destylarni to te, które reprezentują sobą wyrazisty styl, jak chociażby Port
Ellen, St. Magdalene, Lochside czy Banff. St. Magdalene należy tu do whisky o
złożonej, silnej, a nawet dymnej palecie. Banff z kolei, to typowy
przedstawiciel tzw. „old Highland style”, silnych w palecie, ale i owocowych.
Co do Port Ellen, jej popularność wynika po części z faktu, że jest to whisky z
nieczynnej destylarni na Islay – wyspie, na której niełatwo odnaleźć
szczególnie wiekowe destylaty……”
Jeśli interesuje wasz dalszy ciąg mojego najnowszego artykułu z miesięcznika Rynki Alkoholwe, poświęconego tym razem whisky szkockiej, zapraszam na łamy listopadowego wydania w/w pisma. Miłej lektury...Tomasz Falkowski
http://american-whiskey.cba.pl/
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz